sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 24

   24. Powracam! Czasu wciąż mam niewiele, ale wiedziałam, że Hermiona i Draco na mnie czekają, więc nie mogłam sobie odpuścić ;) Zapowiadam, że w przyszłych rozdziałach bez huków i wybuchów się nie obędzie, a w tym opowiadaniu naprawdę było ich niewiele, więc zachęcam do przeczytania! I wiem, że czekacie na Draco - doczekacie się, obiecuję ;)

Gdy Dumbledore dowiedział się o całej sytuacji, w Zakonie zawrzało. Powiadomił, kogo tylko się dało, zorganizował ludzi, którzy mieli zająć się sprawą naprawy Szafki Zniknięć, odnaleźć Notta i mieć na oku Carrowów. We wszystko wplątała się oczywiście Umbridge, która utrudniała przybycie do zamku aurorów tak długo, jak tylko mogła.
  Hermiona została wezwana do gabinetu dyrektora i tym razem dostało jej się za brak ostrożności. Później jednak złagodniał i westchnąwszy uprzednio, zaczął mówić spokojnym głosem.
 - Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, panno Granger, może mi pani powiedzieć, co się ostatnio z panią dzieje? Profesor McGonagall zgłaszała mi, że na lekcjach jest pani rozkojarzona, madame Pomfrey, że niemal siłą wmusiła w panią eliksir pieprzowy, a ja sam widzę, że źle pani wygląda.
 - To zwykłe zmęczenie, panie profesorze.
 - Niewątpliwie ma pani podstawy ku takiemu stwierdzeniu, ale czy przez zmęczenie od tygodnia nie widziałem pani w towarzystwie Harry'ego i pana Weasleya? - uniósł brwi i spojrzał na nią z dobrotliwym, acz współczującym uśmiechem.
 - Nie - odpowiedziała twardo, błagając samą siebie w myślach, bo to była prawda. Uznała, że prawdziwi przyjaciele nie opuszczają się podczas wojny i akceptują cię takim, jakim jesteś, bez względu na to, z kim się wiążesz i dlaczego.  - Nie chodzi o nich.
 - Panno Granger, wiem, że pokłóciliście się o pani związek z Draconem Malfoyem.
 - Skąd? - wypaliła niezbyt grzecznie.
  - Draco rozmawiał z profesorem Snapem.
 - A to oznacza, że wszyscy w Hogwarcie muszą zajmować się moimi prywatnymi problemami - mruknęła ze złością, zapominając, z kim rozmawia. Dumbledore oczywiście wykazał, jak zwykle, wielkie zrozumienie, ale i powagę.
 - Im też nie jest łatwo. Przyjaźnili się z tobą od pierwszej klasy, przywykli do takiego stanu rzeczy, że razem stawiacie czoła panu Malfoyowi.
 - To nie usprawiedliwia tego, jak się zachowują. I proszę mi nie mówić, że robią to dla mojego dobra, bo się o mnie martwią i boją, już słyszałam tę wersję. Zachowują się tak, bo są niedojrzałymi egoistami, którzy nic nie rozumieją. Skoro chcą mnie opuścić, proszę bardzo, ale niech nie myślą, że będą mogli wrócić. - Po jej słowach Dumbledore w ogóle się już nie uśmiechał. Patrzył na nią bardzo poważnie, bo zdawał sobie sprawę, że to, co mówi, jest przemyślaną decyzją, a nie paplaniną wyplutą pod wpływem złych emocji.
 - Proszę to sobie przemyśleć. Takie decyzje zwykle wiele nas kosztują w przyszłości.
 - Może i przyjdzie mi za to słono zapłacić, profesorze, ale nie pozwolę się więcej oszukiwać. Być może te siedem lat przyjaźni było tylko złudzeniem.
 - Nie może pani tak mówić!  - Teraz do jego głosu wkradł się strach. Jeśli dziewczyna naprawdę nosi w sobie taką gorycz, to niewielki krok może ją popchnąć ku złu. Nie, nie posądzał jej o zdradę, czy nieuczciwość wobec Zakonu, ale wobec samej siebie. Nie chciał, by tak ważna, dobra osoba zamknęła się we własnym źle. Jedną taką osobę już znał. I sądził, że dobrze by było, gdyby  Hermiona mogła z tą osobą porozmawiać. - Chciałbym pani coś zaproponować. Może gdyby porozmawiała pani z...
 - Wolałabym rozmawiać z panem - przerwała mu. Nie chciała tego roztrząsać z kolejną osobą. - Możemy umówić się na kolejną lekcję opanowania i...
 - Właśnie ją odbyliśmy, panno Granger. I nie jestem pewien, czy mogę uznać ją za zaliczoną.
 

***
 

Spacerował z nią po błoniach, nie wierząc, że poza nimi toczy się wojna, giną ludzie i dzieje się tyle zła. Był na to zbyt szczęśliwy. Parvati uśmiechała się i opowiadała mu różne historie, Ron słuchał, jak zaklęty, jakby słyszał tę dziewczynę po raz pierwszy w życiu. Najbardziej ucieszył się, kiedy sama wsunęła mu swoje smukłe palce w dłoń i od tego czasu szli za rękę wzdłuż brzegu jeziora.
  - A ty? - spytała, gdy skończyła już mówić.  - Tęsknisz za nimi, prawda? Za rodziną...
 - Boję się o nich. Najbardziej chyba o Ginny. Cały czas mam wrażenie, że zaraz ktoś wejdzie do pokoju wspólnego i znowu powie, że coś jej się stało, że ją napadnięto, albo że... - urwał i pokręcił głową. Parvati mocniej ścisnęła jego rękę.
 - To silna dziewczyna.
 - Nie na tyle silna, żeby pokonała szwadron śmierciożerców, albo własny strach. Ale... o ciebie też się boję - powiedział, choć nie przyszło mu to łatwo. - Właściwie przez większość wakacji się o ciebie martwiłem. Miałem nadzieję, że nic ci nie jest.
 - Ron... - Przystanęła przed nim i była na tyle blisko, że niemal czuł na ustach jej oddech.  - To dla mnie bardzo wiele znaczy. Ja nigdy nie sądziłam, że ty... że kiedykolwiek...
 - Ja też nie - odpowiedział, uśmiechając się lekko. - To moja wina. Wcześniej się bałem. A może po prostu nie wiedziałem, czego konkretnie chcę i na co mogę sobie pozwolić.
 - Grunt, że się odważyłeś. Jestem ci za to bardzo wdzięczna, wiesz? - Po tych słowach przymknęła lekko oczy i wyraźnie chciała go pocałować. Ron, drżącymi rękami odgarnął jej włosy z twarzy i ledwie zamknął oczy, od zamku usłyszał rozdzierający, pełen przerażenia krzyk wołający jego imię.
 - RON!  - krzyczała rudowłosa postać, biegnąca w ich stronę. I on i Parvati natychmiast spojrzeli w tamtą stronę. Biegła ku nim zapłakana Ginny. Miała rozwiane włosy i mimo mrozu biegła w samej koszulce, bez płaszcza.
 - Co się stało? - spytał chłopak, czując, jak miękną mu kolana. Sam jej głos przyprawiał o nieprzyjemne ciarki.
 - Tata... i Bill... i mama! Musisz... ze mną... biec... - wydyszała, wciąż płacząc. Potem natychmiast się odwróciła i pędem puściła w kierunku Hogwartu. Ron i Parvati pobiegli zaraz za nią, zapominając o szczęściu, które czuli przed chwilą. Właśnie zdali sobie sprawę, że wojna jednak się toczy i to wcale niedaleko od błoni. Przekonali się też, jak skutecznie potrafi wszystko niszczyć i trawić swoim płomieniem wszelkie istniejące dobro. A oni musieli temu płomieniowi stawić czoła właśnie teraz, po raz kolejny.

9 komentarzy:

  1. Super blog ;) nie mogę się doczekać następnej notki :>
    pozdrawiam Julia :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo mi się podobał, tylko szkoda ze był taki krótki ;//
    Podoba mi się twój styl pisania, no i mam nadzieję, że Hermiona pogodzi sie z Harrym i Ronem, a rodzinie Ginny się nic poważnego nie stało :D a wracając do długości rozdział to mam nadzieję, że następne rozdział będą dłuższe ;3 Weny życzę ! ( poprosze 25 rozdzial jak najszybcieeeeej "_" )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótki, bo
      a) miał być konkretny
      b) miał być swego rodzaju zwiastunem kolejnych wydarzeń ;)
      Styl jeszcze muszę w wielu miejscach dopracować, ale miło mi, że i tak Ci się podoba.
      Następne rozdziały? Tak, zapewne będą dłuższe i bogatsze.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Uwielbiam takie opowiadanie. Twój styl pisania jest lekki i zrozumiały :) Bardzo mi się podoba

    ~Issa

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz świetne pomysły .. ;* Kocham Twój blog... A tak w ogóle, to zajrzysz na mojego bloga? Zaczynam przygodę z Dramione, więc proszę o wyrozumiałość... :D Lukniesz? Jeśli tak, to mogę prosić o zostawienie pamiątki po sobie, w postaci komentarza? http://dramione-love4ever.blogspot.com/ ;>

    OdpowiedzUsuń
  5. szlag miałaś iść spać a tu co ?????? Coś się dzieje -,- i spać nie mogę xd ! nie na serio zarąbisty blog <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Cholera jasna, czy Ty musisz kończyć w tych momentach?! Co się dzieję z Wesley'ami?! Kurcze a Ron już miał ją całować...A co do Hermiony, proszę niech ich przyjaźń się nie kończy, jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić :)
    Pozdrawiam
    ~ Sandra

    OdpowiedzUsuń