wtorek, 16 października 2012

Rozdział 20

   20. Zasada fanfiction jest dobrze znana - nie robisz z Rona kretyna, nie jesteś lubiana ;) Postanowiłam złamać tę zasadę i ukazać Wam naszego rudzielca w nieco innym, lepszym świetle. Poza tym zamierzam, jak zwykle, komplikować, tym razem w życiu prywatnym naszej bohaterki. Sadyzm :)

Pozdrawiam!


 Ciężko było wytłumaczyć się Harry'emu i Ronowi z ciągłego roztargnienia, więc postanowiła, że zrzuci winę za nie na nadmiar nauki i pracy. Jeszcze nigdy tak jak teraz nie pragnęła rozpocząć lekcji opanowania z Dumbledorem. Byłoby to niewątpliwie przydatne, tym bardziej, że spokój był jej potrzebny także przy rozwiązaniu zagadki Notta i czegoś, co ma się stać przed Bożym Nardzeniem. Póki co nie było żadnej wskazówki, znikąd podpowiedzi i choćby cienia szansy na szybkie rozwiązanie sprawy.
  Gdy w piątkowy wieczór siedziała przed dyrektorem Hogwartu, niełatwo było jej o tym opowiadać, choć starała się to zrobić w taki sposób, by ukazać postęp w jak najlepszym świetle.
 - Cóż... chcemy wszystko dobrze zaplanować. Każdy nieprzemyślany ruch może nas wiele kosztować -  wyjaśniła.
 - Bardzo słusznie, panno Granger - rzekł Dumbledore, doskonale doszukując się w tym wstydu. - Dobrze byłoby znaleźć odpowiednie informacje jak najszybciej, ale ważniejsze jest, by były sprawdzone.
 - Tak sobie właśnie pomyśleliśmy - mruknęła, spuściwszy wzrok. Dumbledore wiedział, że nie należy drążyć tematu.
 - Przejdźmy więc do właściwej części spotkania. Proszę mi opowiedzieć o czymś, co panią ostatnio zdenerwowało albo wystraszyło. - Nad odpowiedzią nie musiała się długo zastanawiać.
 - Spotkanie z profesorem Carrowem. Wiem, że chciał mnie wyprowadzić z równowagi, ale myślę też, że szuka pretekstu, by móc ze mną porozmawiać sam na sam. Chyba chce mi grozić i wyciągać ze mnie informacje. 
 - A pani? Jak pani na to zareagowała? - spytał, co trochę ją zdziwiło. Sądziła, że będzie chciał się dowiedzieć czegoś więcej o rozmowie ze śmierciożercą.
 - Opanowałam się. Pomyślałam o wyższej konieczności.
 - Czyli?
 - Czyli o... wygranej wojnie. Może i wybiegam zbyt daleko w swoich przemyśleniach, ale to pomaga. Właśnie to pomogło mi się powstrzymać przed zrobieniem tego, czego Carrow oczekiwał.
 - Och, nie, panno Granger! Myślenie o rezultacie ostatecznym jest w tym wypadku bardzo pożądane. Nic nie działa na nas tak motywująco, jak wizja wolności po wojnie. Jestem tylko ciekaw, czy zdaje sobie pani sprawę, że istnieje coś o wiele trudniejszego niż opanowanie się w sytuacjach, które wzniecają strach czy złość.
 - Co pan profesor ma na myśli? - spytała, dobrze znając ten tajemniczy uśmiech, który zawsze zwiastował coś, co tylko on sam rozumiał, a co bardzo chciał przekazać innym.
  - Człowiek ma to do siebie, że ciężej mu się opanować, gdy staje przed czymś dobrym dla siebie, lecz niekoniecznie poprawnym. Być może nie tyczy się to pani, ale Harry'ego czy pana Weasleya na pewno: ile razy zdarzało się tak, że stawiali sobie pytanie, czy uczyć się do egzaminu, czy nie i choć znali konsekwencje, wybierali na przykład trening quiddticha?
 - Wiele razy - odparła, wpatrując się w starca z zaciekawieniem.
 - Właśnie. A to dlatego, że w tej chwili szybowanie na miotle wydawało im się czymś dobrym i pięknym. Szczerze mówiąc - chciałbym aby to właśnie ten tym opanowania był przedmiotem naszych lekcji. 
 - Więc... mam się uczyć poskramiać emocje w sytuacjach, które są rzeczywiście lub pozornie szczęśliwe?
 - Emocje - powtórzył z rozbawieniem. Ta młoda dziewczyna, choć bardzo zdolna i pojętna nie mogła zdawać sobie sprawy, jakiego mistrzostwa wymagało poskromienie emocji. - Nie. Chodzi raczej o ukrywanie ich widocznych objawów.
 - Rozumiem. To przydaje się w obronie przed wrogiem. Wtedy nie jest się tak podatnym na manipulacje i kłamstwa.
 - Otóż to! - pochwalił ją. - I tu ważnym jest, by nie popełniać tego samego błędu, który popełnił Voldemort - by przy całej sztuce zachowywania emocji w sobie nie pozbywać się ich. Wojny nigdy nie wygra ten, kto kieruje się jedynie rozsądkiem. Ci najsilniejsi, najbardziej nieobliczalni to ci, którzy robią coś w imię uczuć. Bo któż będzie walczył dzielniej niż matka broniąca dziecka, czy mąż chroniący żonę? - Hermiona poczuła na te słowa pewien przypływ dumy. To dodawało ducha walki, zwłaszcza, gdy pomyślała, że ona ma o kogo walczyć. I nie chodziło tu tylko o przyjaciół. Przecież grono osób, o które mogłaby walczyć niedawno się poszerzyło...
 - Jeśli tego chce mnie pan  nauczyć, profesorze, to chcę, by pan wiedział, że będę się bardzo przykładać do nauki.
 - Znakomicie - uśmiechnął się do niej ciepło, choć w jego twarzy dało się zauważyć wyczekiwanie. Wiedziała, że Dumbledore oczekuje, aż opowie mu o sytuacji, która była dla niej piękną i niezwykłą, a dla świata zakazaną. Doskonale wiedziała, że ideałem takiej sytuacji jest choćby jej ostatnia rozmowa z Draconem, ale nie chciała o tym mówić. Do tej pory z nikim o tym nie rozmawiała, jakby bała się, że każde wypowiedziane słowo uderzy w ich sekret jak silne zaklęcie. Sięgnęła w głąb swej pamięci i wynalazła jeszcze jedno takie wspomnienie.
 - Jeśli zechce mi pani opowiedzieć o tej trudniejszej sytuacji, byłbym niezwykle rad - rzekł uprzejmie. 
 - Tak, właśnie o tym myślałam, panie profesorze. Proszę mnie źle nie zrozumieć...
 - Nie będę pani oceniał, panno Granger. Nie mam tego w naturze - zapewnił. - Proszę, śmiało.
 - Tej nocy, kiedy znaleziono Ginny Weasley i Michaela Cornera, a profesor Umbridge zabrała Harry'ego i mnie do swojego gabinetu, stało się coś dziwnego. Coś, co pomimo naszej wieloletniej przyjaźni nigdy nie miało miejsca. Przynajmniej nie w ten sposób... Harry złapał mnie wtedy za rękę, a ja dopiero później zdałam sobie sprawę, jak dobrze było mi jej nie wypuszczać. Wiem jednak, że przyjaciele nie trzymają się za ręce w ten sposób, a mimo to... pozwoliłam sobie na to. Nie opanowałam się. Potrzebowałam wsparcia, więc bezczelnie je sobie wzięłam.
 - To jeszcze nie zbrodnia, panno Granger - powiedział dobrotliwie, błyskając bystro swymi błękitnymi tęczówkami. - Cieszę się jednak, że mi pani o tym mówi, to dobry przykład.
 - Co powinnam wtedy zrobić? - spytała rzeczowo, jak to miała w zwyczaju. Tyle tylko, że na żadnej lekcji tak wiele pytań nie pozostawało bez odpowiedzi.
 - Powinna pani się opanować, to prawda. Być może dla Harry'ego miało to większe znaczenie, niż dla pani. 
 - Ale jest już za późno, nie wrócę czasu - jęknęła.
 - To wcale nie oznacza, że nie będzie pani unikała tych samych błędów w przyszłości. Proszę mi powiedzieć, panno Granger, co pani czuje? Teraz. W swojej głowie. Gdy wie już pani, dlaczego podczas wojny opanowanie jest tak ważne. - Dał jej chwilę do namysłu, wiedząc, jak trudne zadał pytanie. Hermiona myślała gorączkowo. Co czuje? Nie tak prosto było odpowiedzieć. Uczucia mieszały się w niej, pojawiały i znikały, a w dodatku trudno było je nazwać. Właściwie pierwszy raz od wielu dni zmuszono ją do myślenia o czymkolwiek innym niż Draco.
  - Niepokój - odpowiedziała. - I strach. Wierzę, że mogę sobie poradzić, ale wiem, że nie zawsze będę potrafiła. To właśnie sprawia, że się boję.
 - Słusznie, panno Granger. Odpowiednio wykorzystany strach staje się naszym kompasem, który potrafi wskazać naszym czynom, dokąd powinny zmierzać. I znów jest to tylko kwestia opanowania. 
 - Tak pan sądzi?
 - Jestem tego pewien. Tak samo, jak tego, że nasze lekcje nie będą czasem straconym, panno Granger.

***

Siedzieli razem w pokoju wspólnym, każde w innym nastroju. Harry wciąż mówił o planie, który dawno powinni mieć gotowy, Ginny była od dłuższego czasu zamyślona i nieobecna, a on, Ron, wpatrywał się w jeden punkt, oddalony od niego o zaledwie kilka stóp, który zdawał się być całe mile stąd. Patrzył tak w taflę hebanowych włosów Parvati.
 - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zirytował się Potter, gdy po raz trzeci nie uzyskał odpowiedzi na zadane pytanie. 
 - Zamyśliłem się.
 - A może byłbyś łaskaw posłuchać, kiedy mówię ci o czymś, co jest dla nas obecnie najważniejsze?
 - Staram się - mruknął, wciąż pozostając we własnych myślach.
 - Ron! - zawołał z wyrzutem Harry.
 - Daj mu spokój - mruknęła cicho Ginny. - Spójrz na niego. To chyba jasne, czym jest zajęty.  - Harry spojrzał na przyjaciela i może nie domyśliłby się, o co chodzi, gdyby nie to, że już wcześniej widział ten wyraz twarzy. Konkretnie w noc, kiedy najadł się czekoladek z eliksirem miłosnym Romildy Vane. Tyle, że teraz jego oczy były bardziej przytomne i nie tak rozkosznie rozlazłe, a skupione i poważne. Na policzkach miał lekkie rumieńce, świadczące o przyśpieszonym pulsie. Harry rozejrzał się i dostrzegł punkt, w który od godziny wpatrywał się Ron.
  - A więc to Parvati - syknął półgębkiem, uśmiechając się do przyjaciela. Na Rona to imię podziałało, jak otrzeźwiające uderzenie w policzek.
 - Mówiłeś coś?
 - Mówiłem, że już wiem, kto jest powodem, dla którego mnie nie słuchasz. To ona, prawda? - Ron zmieszał się, jak za każdym razem, gdy pytano go o podobne spraw.
 - Mówiłeś o planie - powiedział i odchrząknął, skupiając wzrok na przyjacielu.
 - Nie zmieniaj tematu.
 - Nie zmieniam. Po prostu nie chcę o tym rozmawiać.
 - Dlaczego?
 - A dlaczego ty koniecznie chcesz o tym rozmawiać? - burknął, z trudem zmuszając się, by znów nie wpatrzyć się w Paravti.
 - Bo jesteś moim przyjacielem i uważam, że nie powinieneś marnować okazji. Skoro coś do niej masz, spróbuj się do niej zbliżyć. - Mówił przyciszonym głosem tak, by nawet Ginny ich nie słyszała. Na szczęście była tak bardzo pochłonięta własnymi myślami, że nie miała zamiaru ich podsłuchiwać.
 - Nie czas na to. Mieliśmy skupić się na czymś innym.
 - Nie poznaję cię - przyznał Harry, szczerze zdziwiony. Ron nigdy nie wykazywał się szczególną powagą, wręcz czasem miał dość infantylne pomysły, a tym razem, kiedy naprawdę powinien dać sobie spokój z zasadami i normami, postanowił się zmienić.
 - Chyba czas wydorośleć. Właśnie teraz zdałem sobie z tego sprawę. Spójrz na nią - poprosił i spojrzenie Harry'ego padło na Parvati. - Ona nie jest już taka sama, jak rok temu. Wszyscy jesteśmy inni, ale ona jest o wiele bardziej dojrzała niż zawsze. Nie próbuj mi wmówić, że zainteresowałaby się naiwnym dzieciakiem - prychnął.
 - Może i masz rację... - powiedział Harry, z nieznanych sobie przyczyn myśląc o... o kimś innym.  - Zupełnie, jak Hermiona - wyrwało mu się. Dwie pary oczu natychmiast zatrzymały się na nim, podejrzliwie przeszywając jego twarz.
 - Harry, czy ty...
 - Daj spokój. Hermiona to nasza przyjaciółka.
 - Ale sam zawsze mówiłeś, że trzeba...
 - Jesteście śmieszni - stwierdziła nagle Ginny, niespodziewanie wstając. - Mówicie o dojrzałości, a dojrzałość polega głównie na dostrzeganiu tego, czego nie dostrzegamy, gdy jesteśmy niedojrzali.
 - A jaki ma to związek z Hermioną? - spytał Ron, przyglądając się siostrze ze zdziwieniem.
 - A taki, że obaj jesteście ślepi - powiedziała, po czym rozbawiona odeszła do swojej sypialni.

5 komentarzy:

  1. Dobrze, że nie zaniedbujesz tego bloga mimo że teraz masz nowy ;) Rozdział pouczający, dobrze napisany. Myślę, że każdy mógłby wyciągnąć z tego jakąś lekcję ;) A teraz uciekam sprawdzać, czy na drugim blogu coś jest;) Oby! ;)

    Madlene23

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się dbać o wszystkie blogi, choć zdarza się i brak czasu ;)
      Cieszę się, że tak potraktowałaś ten rozdział. Przynajmniej wiem, że moja praca nie idzie na marne.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Świetny rozdział. Świetnie piszesz. Szkoda, że ja tak nie potrafię. Oby tak dalej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że wreszcie Ron jest normalny. Nie lubię go, ale wkurzało mnie już te ciągłe pokazywanie go w jak najgorszym świetle. Rozdział bardzo dobry :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lekcje z Albusem idą pomyślnie, Hermiona dalej myśli o Draco, a Ginny już wie co się święci ^^ jednak boję się, że Harry trochę namiesza w ich relacjach...
    Pozdrawiam
    ~ Sandra

    OdpowiedzUsuń