środa, 24 lipca 2013

Znaki czasu cz. 1

 W skrócie: Pierwsza część miniaturki z gatunku Voldemione. Mam nadzieję, że się spodoba :)



Pierwsze, co do niej dotarło, to przenikliwe  zimno.  Lodowaty wiatr wdzierał jej się pod płaszcz, a zimne  krople deszczu bezlitośnie siekały twarz. Czerwony materiał płaszcza był tak przemoczony, że zdawał się zmienić kolor na czarny. Sama kobieta czuła, że jest przemarznięta do szpiku kości. Podniosła się  z ziemi, rozglądając się czujnie. Miejsce, w którym się znajdowała, z pewnością nie było Londynem – było to jakieś małe miasteczko, pogrążone w mroku i gęstej, nocnej ciszy. Tylko mdłe światło ulicznych latarni oświetlało mokrą, brukową uliczkę, wijącą się w dół. Hermiona ruszyła przed siebie, mając nadzieję, że spotka tu kogoś, kto mógłby jej pomóc, powiedzieć, gdzie jest i jak ma się dostać do miasta, ale wszelkie nadzieje opuściły ją, gdy zobaczyła, że zegar na wieży kościółka wskazuje prawie drugą w nocy.
Idąc, drżała z zimna i rozglądała się dookoła w poszukiwaniu kogokolwiek. Na próżno. Ulice były w dalszym ciągu wypełnione jedynie rykiem rozszalałego, listopadowego wiatru. Nie mogła nawet wyciągnąć różdżki, by sobie pomóc, bo nie miała pojęcia, czy nie znajduje się w mieścinie pełnej mugoli.  Nawałnica nie ustępowała, a ponieważ Hermiona nie miała perspektyw na przeczekanie nocy w jakimś budynku, postanowiła sobie przypomnieć cokolwiek, co mogłoby spowodować, że znalazła się  tutaj.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała był moment, w której weszła do Departamentu Tajemnic, do sali pełnej tykających zegarów i czasozmieniaczy, gdy nastąpił jakiś dziwny wybuch, a później… później nie było już nic prócz ciemności. I obudziła się  tutaj.
Po blisko godzinnej wędrówce w wietrze i deszczu nagle rozbłysło przed nią światełko nadziei – i to dosłownie, bo przed jej oczami zamajaczył skąpany w mroku zarys wielkiego budynku. Domu, w którego oknach paliło się światło. Posiadłość wyglądała dość ponuro, postawiona na odludnym wzgórzu  i zaopatrzona w toporne drzwi z mosiężną kołatką w kształcie węża, ale nie miała wyjścia. Zapukała i czekała na odzew gospodarza. Nic się jednak nie wydarzyło. Nic dziwnego – ona też nie chciałaby przyjmować gości o tej porze.  W akcie desperacji zastukała w drzwi jeszcze raz i oparła się o ścianę, czując, że zbiera jej się na płacz. Miała spędzić noc sama w obcym mieście, Merlin jeden wie jak bardzo oddalonym od Londyn.
Jednak niespodziewanie drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i stanął w nich wysoki, szczupły mężczyzna o czarnych, falowanych włosach i szarych oczach. Gdyby Hermiona miała na to czas, z ochotą kontemplowałaby jego niewątpliwą urodę, jednak nie chcąc  tracić czasu, odezwała się.
 - Dobry wieczór, przepraszam za tak późną porę wizyty, ale zabłądziłam i nie wiem, gdzie jestem, ani...
 - Pani godność? – odezwał się mężczyzna uprzejmie.
 - Och, przepraszam… Hermiona Granger, przedstawiła się, wyciągając  rękę. Mężczyzna uścisnął ją.
 - Od Grangerów z Yorkshire? – spytał. Przez chwilę miała ochotę  ofuknąć go, że to chyba nieistotne i chciałaby po prostu wejść do środka, ale nagle coś zaświtało jej w głowie. W XXI wieku nikt nie pytał o rodowe pochodzenie, a ona przeżyła wybuch będąc w sali z… czasozmieniaczami! Wyglądało na to, że przeniosła się w przeszłość. Teraz poczuła się już naprawdę bardzo niepewnie. 
 - Tak – skłamała więc , mając nadzieję, że właściciel domu jest  w dobrych stosunkach z Grangerami z Yorkshire.
- Proszę bardzo – zaprosił ją do środka i zaryglował drzwi, po czym wziął od niej płaszcz i powiesił go w przedpokoju.
- Dziękuję. Czy mogłabym skorzystać z telefonu? Chciałabym powiadomić… eee… rodzinę, że się zgubiłam.
 - Z telefonu? Skoro jest pani z rodu Grangerów, to czy nie łatwiej byłoby się pani porozumieć z rodziną za pomocą patronusa? – Hermionie opadła szczęka. Ten człowiek był czarodziejem! Poczuła się znacznie lepiej. Teraz przynajmniej mogła używać swojej różdżki.
 - Tak, ma pan całkowitą rację. Nie wiedziałam tylko, czy jest pan…
 - Mugolem. Oczywiście – uśmiechnął się. – Proszę wysłać wiadomość, a ja zaparzę pani herbaty. Musiała się pani przeziębić, pani Granger, okropna jest ta pogoda.
 - Panno Granger – poprawiła go w obawie, że zacznie wypytywać o to, któremu z Grangerów zawdzięcza nazwisko, skoro zyskała je przez małżeństwo. Mężczyzna zniknął za drzwiami po prawej stronie, a ona wysłała patronusa do Harry’ego i Rona w nadziei, że ją odnajdą. Gdy tylko srebrzysta wydra rozpłynęła się w powietrzu, Hemiona uprzytomniła sobie, dlaczego – cofnęła się w przeszłość, a więc Harry i Ron zapewne jeszcze się nie narodzili… W tym przekonaniu utwierdził ją kalendarz wiszący na czystej, beżowej ścianie, który wskazywał datę 25 listopad 1946 roku.
- Och, nie… - jęknęła Hermiona.
 - Wszystko w porządku? – mężczyzna wyszedł znów do przedpokoju.
 - Oczywiście. Wysłałam już wiadomość – skłamała.
 - Znakomicie, zapraszam do salonu. – Weszła do pedantycznie czystego, wysoko sklepionego pomieszczenia o ciemnozielonych ścianach, z dębowymi zdobionymi meblami, kanapami oraz stołem. Z sufitu zwieszał się ogromny świecznik, w którym tkwiły nadpalone do połowy świece. Dom musiał należeć do bardzo bogatej osoby.
Hermiona z przyjemnością napiła się gorącej herbaty i od razu poczuła się lepiej, cieplej, bezpieczniej…
 - Mam nadzieję, że nie obudziła pana moja wizyta? – spytała, choć jego wizerunek – koszula i wizytowe spodnie, zamiast puchatego szlafroka – wskazywał na to, że nie.
 - Nie mam w zwyczaju kłaść się wcześnie, panno Granger, za to myślę, że pani powinna się położyć. Po stanie pani odzieży zakładam, że spędziła pani na dworze dużo czasu, a to grozi przeziębieniem. Poza tym jest już tak późno, że nie ośmieliłbym się wypuszczać pani na zewnątrz. – Patrzył na nią wyczekująco. Hermionę naprawdę ucieszyła ta propozycja.
 - Nie chciałabym sprawiać kłopotu.
 - Proszę tylko bez zbędnych kurtuazji. Gościć panią to będzie prawdziwa przyjemność. Skrzat zaraz przygotuje pani gościnną sypialnię.
- Bardzo dziękuję, panie… - zawiesiła, czekając, aż się przedstawi, czego, jak sobie zdała sprawę, dotąd nie uczynił.
 - Riddle. Tom Riddle. – Jeszcze raz uścisnęli sobie dłonie. Hermiona uśmiechnęła się przyjaźnie, aż nagle świadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Utkwiła w Riddle’u przerażone spojrzenie. Nie mogła uwierzyć w swojego pieprzonego pecha. Dlaczego musiała trafić tu, w te czasy, do domu dwudziestoletniego Voldemorta? I to akurat teraz, gdy skończyła Hogwart, gdy zaczęła pracę w Ministerstwie, gdy zaczęła układać sobie życie pomimo szalejącej wokół wojny…
Riddle najwyraźniej dostrzegł zmianę w jej twarzy, bo zaśmiał się z wyższością. Dzięki Merlinowi – zrzucił ją na karb czegoś innego.
 - Zakładam, że pani mina jest spowodowana tym, co się o mnie mówi? Cóż, wiem, że wielu ludzi słyszy o mnie coraz dziwaczniejsze pogłoski, ale zapewniam, że tylko te mający związek z polityką i moimi zamiarami, są prawdziwe.
 - Ach tak? – Hermiona bała się zapytać, czego dotyczą inne informacje.
 - Oczywiście. To, że zamierzam odmienić czarodziejską Anglię, to prawda, ale w pogłoski o mojej własnej armii olbrzymów i wilkołaków radziłbym nie wierzyć. Teorie na temat mojej wrogości co do Albusa Dumbledore’a też są mocno przesadzone, choć, istotnie, nie darzymy się sympatią.  – Hermiona słuchała tego, co mówił i z każdą chwilą czuła się coraz gorzej. Była w sytuacji bez wyjścia – brak możliwości powrotu, uzyskania pomocy i lokum, nawałnice szalejące na zewnątrz, a do tego młody Vodemort siedzący z nią przy jednym stole. To jakiś obłęd! Nie chciała tu zostać ani chwili dłużej.
 - Panie Riddle, bardzo dziękuję za herbatę i za ogólną troskę, ale chyba jednak już pójdę. Zawiadomiłam rodzinę, więc lada moment zjawią się tutaj. – Wstała od stołu i zasunęła za sobą krzesło, ale Riddle nawet nie drgnął. Zmieniła się za to jego mina, dotąd łagodna i spokojna stała się spięta i nieprzyjemna. Przebiegł jej dreszcz po plecach, gdy na niego spojrzała. Był zły.
 - Proszę usiąść, panno Granger – poprosił, mimo wszystko, nadal uprzejmie. Ale ona nie ruszyła się z miejsca.  – Siadaj – wysyczał Rddle takim tonem, że wolała nie ryzykować. Zajęła swoje poprzednie miejsce.
 - Wiem, że nie wysłałaś żadnego patronusa. Mój dom otoczony jest zaklęciami ochronnymi, które dałyby mi znać, gdyby ktoś wysłał z tego domu wiadomość. Nic takiego się nie stało, a więc chciałbym wiedzieć, dlaczego.
 - Nie udało mi się wysłać patronusów. Chciałam powiadomić dwie osoby, ale zwyczajnie się nie udało – opowiedziała zgodnie z prawdą.
 - Interesujące. Ciekaw jestem, dlaczego. Jesteś mugolem? A może charłakiem? Bynajmniej na pewno nie jesteś z rodu Grangerów. Jak się nazywasz?
- Naprawdę nazywam się Granger i jestem czarownicą czystej krwi – kłamała jak najęta, wiedząc, że gdyby Riddle odkrył, że jest szlamą, zabiłby ją szybciej, niż zdążyłaby mrugnąć.
 - Dowody – warknął krótko. W Hermionie narastał strach. Jak ma mu udowodnić to, czego żądał? Jedyne, co przyszło jej do głowy to udowodnić, że nie jest mugolem ani charłakiem przy użyciu różdżki, co też jej się udało, gdy zapaliła świecę zaklęciem, nawet nie wypowiadając go na głos.
 - A tożsamość? – Dziewczyna pospiesznie sięgnęła do kieszeni płaszcza, widząc, jak Riddle przetacza między dłońmi swoją różdżkę. Dzięki Merlinowi, znalazła swój Magiczny Dowód Tożsamości, który dostała, gdy skończyła 17 lat, a więc stała się pełnoletnia. Podała mu go szybko. Riddle odczytał informacje na ozdobnym kawałku pergaminu i oddał go jej.
 - Oczywiście, jesteś Hermioną Granger. Jest tylko jeden problem. Właśnie mamy listopad 1946 roku, a tam jest napisane, że urodzisz się we wrześniu 1979 roku. Powinnaś pojawić się na świecie za 33 lata, a tymczasem stoisz przede mną jako dorosła kobieta. Możesz mi to wyjaśnić? – stanął za nią i w parodii serdeczności położył jej obie dłonie na ramionach. Wzdrygnęła się ze strachu i obrzydzenia. Jego młodzieńczy, zdecydowanie piękny wizerunek nie pomagał ani trochę – wciąż miała świadomość kim jest, a raczej kim się stanie.
 - Ja… pracowałam w Ministerstwie Magii. Akurat byłam w Departamencie Tajemnic, kiedy nastąpił jakiś wybuch i znalazłam się tutaj. Co do reszty nie mam pojęcia. Do twojego domu trafiłam przypadkiem, nie miałam pojęcia, kto tu mieszka.
 - To wiem. Ale dlaczego chciałaś wyjść, kiedy się przedstawiłem? Skoro urodziłaś się tyle lat po mnie, chyba nie miałem jak zajść ci za skórę?
 - Tak się składa, że poznaliśmy się w przyszłości.
 - I co dalej? Naraziłem ci się czymś? – Hermiona wstała i zrównała się z nim spojrzeniem. Wezbrała w niej wściekłość, popierana odwagą. Miała okazję zabić go tu i teraz, co też chętnie by uczyniła, gdyby nie wiedziała, że jego śmierć nie jest możliwa.
 - Naraziłeś się połowie czarodziejskiego świata. Zniszczyłeś go w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Pewnie będzie ci się wydawać, że to, co robisz, jest słuszne, że masz rację, ale to doprowadzi do destrukcji, zła i wojen. Tego chcesz już teraz, tak?
 - Chcę czystej krwi w naszym świecie. I niczego tak bardzo nie pragnę, jak potęgi i władzy.
 - A wiesz, gdzie cię to zaprowadzi? Ja widziałam ciebie w przyszłości, ty nie. – Chciała go wyminąć i uciec, ale złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzał jej prosto w oczy, świdrując jakby na wylot całą jej jaźń lodowatym spojrzeniem swoich pięknych oczu. Jego spokój, opanowanie, ciągły dystans, były przerażające.
 - Z chęcią się dowiem, co się będzie działo z moim życiem. – Mocno zacisnął dłonie na jej nadgarstkach. Nie mogła się wyrwać z tego uścisku, a gdyby nawet jej się udało, zapewne byłaby to ostatnia rzecz, jaką zrobiłaby w życiu. Zresztą – czy w ogóle uda jej się uniknąć śmierci? Jeśli odmówi Riddle’owi – zginie; jeśli powie mu prawdę – umrze; jeśli go okłamie, a on się o tym dowie – zabije ją. Tak czy inaczej znajdowała się w bardzo, bardzo złym położeniu.
 - No więc? – przyparł ją do ściany i wzmocnił uścisk.
 - Wiem, kim jesteś Riddle. Niezależnie od tego, co zrobię, pozbawisz mnie życia, ale skoro mogę je stracić nie ściągając niebezpieczeństwa na swoich przyjaciół, niech tak będzie.
 - Chcę tylko zobaczyć, co się ze mną stanie. Nic nie wspominałem o twoich przyjaciołach – zmrużył podejrzliwie oczy. – O czym ty mówisz? Znasz mnie osobiście?
 - Znam, Riddle. Wiele razy omal przez ciebie nie zginęłam. Ale udało ci się zabić albo zniszczyć życie wielu osobom, które były mi bliskie. Nie uwierzysz, ile razy troje nastolatków uciekło śmierci spod kosy, krzyżując twoje plany. Tak, jestem twoją wielką przeciwniczką, a nawet… chyba największą. Jestem twoim śmiertelnym wrogiem.
 - Jesteś czystej krwi, co mogłem ci zrobić?
 - Ty i ta twoja obsesja – prychnęła z pogardą. Nie czuła już nawet strachu. – Riddle, ty zabiłeś setki, może nawet tysiące osób niezależnie od tego, jakie miały pochodzenie. Zamordowałeś rodziców mojego przyjaciela, chciałeś zabić niemowlę! Jeśli chcesz wiedzieć, co się stało z twoim życiem, to ci powiem – przede wszystkim przestałeś być człowiekiem. Sądziłeś, że wszyscy będą cię szanowali i podziwiali, a tymczasem wzbudzałeś tylko nienawiść i wstręt. Oto, do czego dążysz. – Riddle naparł na nią z całą siłą, tak, by nie mogła się wydostać spomiędzy jego ramion, opierając się plecami o ścianę.
 - Czy to możliwe, żebym chciał skrzywdzić taką piękną kobietę? – obrysował jej policzek dłonią, zaśmiał się podle, a potem bez ostrzeżenia wtargnął do jej umysłu.
Przewijało się w nim tysiące obrazów, ale on szukał tam tylko siebie. Widział kilka zwykłych wspomnień – Hermionę w Wielkiej Sali, na błoniach, na trybunach przy boisku do quidditcha… Prawie w każdym wspomnieniu towarzyszyło jej dwóch chłopców – jeden wysoki o płomiennorudych włosach, drugi drobny, z czarną rozczochraną czupryną i intensywnie zielonymi oczyma.  W końcu jednak odszukał to, czego chciał. Tyle, że choć jasno wypowiedział w jej umyśle instrukcje, nie rozpoznał samego siebie. Zamiast niego był wysoki, białoskóry potwór, pozbawiony nosa i błyskający czerwonym spojrzeniem. Jednak z całą pewnością to był on – Lord Voldemort. Najpierw w podziemiach Ministerstwa Magii, dręczył owego czarnowłosego chłopca, a ona, Hermiona, stała przerażona gdzieś dalej. Później oglądał ją z przyjaciółmi nad ciałem Dumbledore’a; w górze pobłyskiwał Mroczny Znak, dalej były już tylko gorsze wspomnienia, płonący, zniszczony Hogwart i on, rzucający wszędzie zaklęcia. Hermiona rzeczywiście kilka razy odbiła je z trudem, ale musiał ją mocno zranić. Widział też jakichś ludzi – wynędzniałego więźnia Azkabanu, który krzyczał, że jest niewinny, widział Mroczny Znak wypalony na przedramieniu jakiegoś roztrzęsionego  blondyna i wąską bliznę w kształcie błyskawicy na czole czarnowłosego chłopaka. Słyszał swój własny, wysoki śmiech. Zabijał kogoś. Już prawie czuł tę pełnię wspomnień, gdy nagle wyparła go ze swojej pamięci, dysząc ciężko.
- To jest twoja przyszłość – powiedziała mściwym tonem. Riddle nie odezwał się. Pogrążony w milczeniu, starał się myśleć, jak to możliwe i czy to, co mówiła Hermiona, to prawda. Oczekiwał spełnienia i chwały, nie nienawiści i gruzów czarodziejskiego świata. Nie chciał go zniszczyć, ale naprawić.
 - Idź na górę i znajdź gościnny pokój. Drugie drzwi po lewej. Wstań rano, wtedy porozmawiamy. Idź! – rozkazał. – I nie próbuj uciekać, bo się to nie uda. – Dodał. Hermiona, nie mogąc uwierzyć w to, że jeszcze żyje, popędziła schodami na górę, już teraz z niepokojem i rosnącym lękiem wyczekując poranka.

3 komentarze:

  1. Podoba mi się, bardzo mało jest blogów z tą tematyką w języku polskim

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie zapowiadająca się miniaturka!

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko to jest ŚWIETNE !!! XD niesamowita partówka :D
    Pozdrawiam
    ~ Sandra

    OdpowiedzUsuń