44.1. A to
niespodziewanka, co? Rozdział podzielony na dwie części, żeby wypadł dobrze.
Wiem, że w kwestii bitwy ostatecznej oczekujecie ode mnie wszelakich cudów, a
one po prostu nie zmieściłyby się w jednym rozdziale ;) Korzystając z okazji,
że mamy już wrzesień, pragnę wesprzeć Was mentalnie i dać kopa pozytywnej
energii na nowy rok szkolny oraz przypomnieć, że dziś jest ważna data dla
Polaków. Jaka, to wszyscy, mam nadzieję, wiemy.
Blask słońca
wdarł się do zamku, jak kulisty piorun, ale prawie nikogo nie wyrwał ze snu –
niewiele osób tej nocy w ogóle mogło spać. Szyby we wszystkich pomieszczeniach
niemal drżały pod naporem strachu i oczekiwania. Hermiona, gdy tylko
doprowadziła się do porządku, zaczęła fizycznie przygotowywać się do walki,
ćwicząc ruchy różdżką oraz postawy obronne.
- Powinieneś już iść – powiedziała cicho,
patrząc na ukochanego. Nie odpowiedział. Wiedział, ze tym razem Hermiona ma
rację. Na polu bitwy nie będą obok siebie, nie będzie mógł jej obronić ani
pomóc.
- Idź już - poprosiła, przytulając się do jego ramienia. –
Nie chcę, żeby cię tu znaleźli.
- Wiem. Poza tym zaraz i tak będzie kontrola.
Chcą sprawdzić, czy wszyscy są w zamku. – Starał się, by w jego głosie nie dało
się wyczuć strachu, bo nie tyle bał się bitwy, co tego, że w pojedynkę nie ma
na nią wpływu.
- Draco, ja…
chciałabym ci powiedzieć…
- Nie – przerwał jej. – Mówiłem ci wczoraj,
żebyś się ze mną nie żegnała. Nie rób tego i dziś. Nie daj się zabić, Hermiono
i nie poddawaj się, choćby sytuacja wydawała się beznadziejna. I jeśli będziesz
pewna, że nic się nie da zrobić, ucieknij, nie oglądając się na nikogo. Na mnie
też. Jeśli przeżyję, obiecuję, że cię znajdę.
- Nie zniosę tej niepewności – szepnęła, a
głos jej zadrżał. Draco przytulił ją i pocałował w czubek głowy. Za wszelką
cenę starał się nie pożegnać z Hermioną. To by oznaczało, że godzi się na los,
jakiego chciałby dla nich Voldemort, gdyby wiedział o wszystkim.
- Wszystko zniesiesz. Bądź dzielna i uważaj na
siebie – powiedział i wstał, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
- Ty też bądź ostrożny. Do zobaczenia po
bitwie, Draco. Wierzę, że się uda! – powiedziała, chcąc przekonać i jego i
siebie.
Gdy jednak
zniknął za drzwiami, a ona została sama w pustym pokoju, nawet ten nikły strzęp
spokoju zniknął, jak nocne widmo. Wyjrzała przez okno i zobaczyła warty śmierciożerców stojących w
różnych miejscach. Dranie. Nawet najmniejszym dzieciom nie chcieli dać szansy
na ucieczkę. Zacisnęła pięści, czując nienawiść do każdego człowieka, który
strzegł w tej chwili Hogwartu przed Zakonem.
- Hermiono! – do jej pokoju wpadł zdyszany
Harry. – Pomożesz nam? Ukrywamy wszystkich najmłodszych w Pokoju Życzeń, żeby…
- Pokój Życzeń to nie jest dobry pomysł. Jeśli
zamek się zawali, nigdy się z niego nie wydostaną. Poza tym śmierciożercy mogą
się tam wedrzeć. Szafka zniknięć, nie pamiętasz?
- Masz rację – powiedział i zaraz bardzo
zmarkotniał. – Oni przecież nie mogą walczyć.
- Oczywiście, że nie. Ale jest w zamku jedno
miejsce, do którego śmierciożercy na pewno nie będą umieli wejść, albo nawet
nie wiedzą, że istnieje. – Czekała chwilę, aż Harry poskłada te informacje do
kupy, co stało się po kilku sekundach.
- Komnata Tajemnic… No jasne!
- Właśnie. Zbierz kilka osób, niech zaprowadzą
tam wszystkich, którzy nie nadają się do walki. A kiedy już otworzysz komnatę, weź
ze sobą Rona i przyjdźcie tu. Musimy porozmawiać. –Potter bardzo szybko uwinął
się z tym zadaniem i wrócił, wraz z Ronem do pokoju Hermiony, w którym
zatrzasnęli drzwi i usiedli na łóżku. Dobrze wiedzieli, o co chodzi – choć maglowali
to już milion razy, musieli jeszcze raz przedyskutować, jak Harry ma sobie dać
radę z samym Voldemortem.
- Więc czekasz, aż Zakon wytłucze jak
najwięcej śmierciożerców – mówił Ron – a ci, którzy są w zamku, odetną im drogę
do Vodemorta. Wtedy zwabiasz go w
miejsce, gdzie w razie czego dużo ludzi będzie w stanie ci pomóc, czyli
do wielkiej sali i tam dochodzi do ostatecznego starcia, rozwalasz go i po
sprawie. – Ron mówił to tak niepewnym głosem, że treść zdania wręcz
hiperbolicznie nie zgadzała się z tonem, jakim została wypowiedziana.
- Ale musimy pamiętać, że on też ma swój plan
i jeśli coś się nie uda… - zaczął Harry, ale Hermiona wpadła mu w słowo.
- To my nadal trzymamy się swojego planu.
Harry, nie możemy wprowadzać żadnego chaosu, bo się pogubimy. Poza tym
Dumbledore na pewno nam pomoże, na pewno ma jakiś sposób…
- Tylko dlaczego do tej pory go nie znamy! Na
dobrą sprawę bitwa może się rozpocząć nawet za kilka minut!
- Spokojnie, on na pewno wie, co robi . –
Siedzieli przez chwilę w ciszy, nasłuchując, jakby się spodziewali, że początek
wielkiej bitwy obwieści szkolny dzwon. Dźwięku dzwonu nie usłyszeli, za to
potężne huknięcie drzwiami w pokoju Hermiony dotarło do nich bardzo szybko.
Wszyscy troje zerwali się na równe nogi wyciągnęli przed siebie różdżki. Ale za
drzwiami stała profesor McGonagall z ustami zaciśniętymi w najcieńszą z
cienkich linii i błyszczącymi oczami.
- Czy najmłodsi uczniowie zostali ewakuowani? –
spytała. W szoku, w jakim tkwili, stać ich było jedynie na potrząśnięcie
głowami. – Doskonale. Potter, profesor Dumbledore kazał przekazać ci
następujące instrukcje.
- Zaraz – zawołał Ron, wysuwając się nieco
naprzód. – Skąd mamy wiedzieć, że to na pewno pani? Śmierciożercy mogli…
- Jestem bardzo zaskoczona, że tylko pan
Weasley wykazał się taką trzeźwością umysłu, by mnie sprawdzić, panno Granger i
panie Potter. Proszę – potem skoncentrowała się mocno i po chwili siedziała
przed nimi bura kotka z ciemnymi obwódkami wokół oczu. Gdy profesorka wróciła
do swojej normalnej postaci, trudno nie było poczuć przed nią respektu.
Zacięcie widoczne na jej twarzy i pewność brzmiąca w głosie sprawiały, że
wszyscy czuli się gotowi do walki.
- Więc jakie instrukcje miała mi pani
przekazać?
- Po pierwsze – masz pozostać w ukryciu
najdłużej, jak to możliwe i, oczywiście nie dać się zabić. Po drugie – Zakon przybędzie
od bramy głównej, kiedy śmierciożercy wejdą już na teren Hogwartu, tak, by
możliwe było zaatakowanie ich od tyłu. Voldemortowi zależy na zachowaniu sił,
więc przybędzie, jako jeden z ostatnich, dlatego niech żadne z was nie wyrywa
się niepotrzebnie. I najważniejsze – Granger i Weasley swoją obecnością mają mu
wskazać fałszywe miejsce twojego pobytu, a więc wieżę astronomiczną.
- Co?! – wrzasnął Harry. – Nie pozwolę, żeby byli przynętą dla
Voldemorta!
- Bez dyskusji! Będą mieli odpowiednią ochronę,
a ty ruszysz do wieży dopiero wtedy, gdy wyczujesz obecność samego Voldemorta.
Czy to jasne?
- Tak, jasne,
ale przecież mieliśmy swój plan, wszyscy byli przygotowani na coś innego i
teraz nie ma już czasu, żeby…
- Na szczęście jest jeszcze kilku bystrych
Gryfonów, takich, jak choćby panna Weasley, którzy byli ze mną w stałym
kontakcie. Zabroniłam jej wprawdzie wam o tym mówić, dla bezpieczeństwa przedsięwzięcia,
rzecz jasna, ale znam wasz plan i uważam, że jest na tyle dobry, że wypali bez
waszej obecności. To wszystko i… - urwała, zamierając, jak kamienny posąg. Jej
twarz w jednej chwili zmieniła kolor na śnieżnobiały, a zwrócona była w
kierunku okna. – Wielkie nieba… - wyszeptała McGonagall. Harry, Ron i Hermiona
również spojrzeli w tamtą stronę. Nad Hogwartem połyskiwał wielki, zielony
Mroczny Znak.
- Zaczęło się – powiedziała Hermiona, czując,
jak serce zaczyna tłuc jej się w okolicy krtani. Nawet nie zauważyli, jak
McGonagall wystrzela szybko kilka patornusów, które pomknęły gdzieś z
wiadomościami.
- Ruszcie się!
- ryknęła na nich. – Granger, Weasley, do wieży astronomicznej,
natychmiast! Ostrzeżcie wszystkich, których możecie i niech zrobią to wszyscy
inni. A tobie, Potter, zaraz wyjaśnię całą resztę. Do roboty, już! – Nie było
więc nawet czasu, by się uścisnąć, by dodać sobie otuchy.
- Harry – pisnęła histerycznie Hermiona,
wpatrując się w przyjaciela i chwytając jego dłoń. Bała się, że to ostatni raz,
gdy widzi go żywego.
- Musimy iść – Ron pociągnął ją za rękę, choć
i jemu bardzo trudno było oderwać wzrok od przyjaciela.
Hermiona nie
zdawała sobie sprawy, co się właśnie wokół nich dzieje. Prawie nie dostrzegała,
jak na wieść o tym, że bitwa się zaczęła, wszyscy zaczęli wpadać w panikę, jak
biegli przez opustoszałe korytarze, czując przenikliwe kłucie w płucach, jak
wspinali się na wieżę, a potem patrzyli, jak setki czarnych płaszczy wlatują na
teren Hogwartu, celując zaklęciami we wszystko, co żyło. Jakby zza ściany
słyszeli te huki i jakby zza mgły widzieli sypiące się zewsząd szkło szyb. Raz
w ostatniej chwili wyczarowali zaklęcie tarczy, bo śmierciożerca rzucił w nich
jakąś klątwą. A jednak plan się powiódł, bo gdy tylko dostrzegł, kim są, zaczął
wrzeszczeć i wskazywać na nich palcem komuś, kogo nie mogli dostrzec.
- Gdzie ten przeklęty Dumbledore! – ryknął Ron
i właśnie w tej chwili przez bramę Hogwartu wpadły świetliste, białe smugi
roztrącające latającymi grotami zaklęć czarne postacie. I nagle zrobiło się
przeraźliwie zimno, niebo jakby poczerniało, powietrze zgęstniało tak, że
trudno im było złapać oddech.
- Ron! – krzyknęła Hermiona, natychmiast
odwracając się w kierunku, z którego dochodził straszliwy, lodowaty, świszczący
oddech. Z różdżki Rona wznosił się ledwie dostrzegalny srebrny promień, a co
najmniej dziesięciu dementorów wkradło się już na wieżę. Hermiona wycelowała w
nich swoją różdżkę.
- Expecto Patronum! – wrzasnęła, ale była tak
przerażona, że żadna szczęśliwa myśl nie mogła wypełnić jej jaźni. – Expecto patronum!
– Spróbowała raz jeszcze, zdecydowanie słabszym głosem niż poprzednio. Para
wstrętnych, pokrytych liszajami łap zacisnęła się na jej gardle. Kilka sekund
później usłyszała własne wrzaski, obraz samej siebie, gdy była torturowana, a
krew ściekała po jej umęczonym ciele. Potem znów widziała nad sobą płaczącą
Ginny, wycierającą krew z jej twarzy, pożegnanie z Harrym, potem pożegnanie z
Draco. Widziała go jak odchodzi, czuła towarzyszący temu strach. Jednak gdzieś
w jej głowie znajdował się widok Harry’ego, Rona i Ginny, ich wspólnych wakacji
w Norze, uściski jej rodziców, uśmiech Dracona, bezpieczeństwo, jakie czuła
przez te wszystkie lata w Hogwarcie. Przed oczami migały jej urywki z jej
życia, setki twarzy, uśmiechających się do niej, a wśród nich ciągle pojawiała
się ta jedna, najważniejsza. Twarz chłopca o pięknych oczach i platynowych
włosach.
Gdy stać ją
było już tylko na jeden oddech, ostatkiem sił chwyciła za różdżkę.
- Expecto patronum – zawołała na tyle głośno,
na ile pozwoliły jej zaciśnięte na gardle ręce. I wtedy z jej różdżki
wystrzelił patronus, jednak z całą pewnością nie była to mała, świetlista
wydra. Nie mogła jej zobaczyć, bo nawet gdy dementor ją puścił, jej oczy
pozostały zamglone. Patronus przeganiał wszystkich dementorów, rozkładając
olbrzymie skrzydła i zionąc jasno
płonącym ogniem. Smok. Jej patornus przybrał postać smoka. Chyba wiedziała,
dlaczego. Lodowate zimno ustąpiło.
- Ron, wstawaj. Nic ci nie jest? – podeszła do
przyjaciela i pomogła mu wstać. Był osłabiony, ale ustał w pionie.
- Już w porządku. Co to było, ten smok? Twój
patronus to przecież wydra… - Ale nie było czasu na wyjaśnienia. Iskry zaklęć
sypały się z nieba niczym deszcz. Prawdziwa bitwa dopiero się rozpoczęła.
C.D.N.
O Boże! Emocjonujący rozdział!
OdpowiedzUsuńSmok - patronus. Napewno robi lepsze wrażenie od wydry, ale też wszyscy wiemy co to oznacza :)
Nieciepliwie czekam na drugą część!
Odiumortis.
Jejku :o genialnie :D
OdpowiedzUsuńPatronus Hermiony to smok, czyli że to.... MIŁOŚĆ :D :3
Czekam na 2 część z niecierpliwoscią
Jestem zdumiona twoją kreatywnością. Kto by pomyślał o komnacie tajemnic? No kto? To jest historia, do której żaden blogowicz się nie odnosi. Prawie żaden ... a patronus Hermiony? smok? To jest ... miłość! :) Aż dreszcz przechodzi po moich plecach, jak sobie tylko wyobrażę, co się tam dzieje. A wyobrażam sobie łatwo, dzięki twoim opisom :) Jesteś wspaniała!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.
Już myślałam, że jakimś cudem Draco im pomoże! Tylko proszę, w następnym rozdziale nie stwarzaj sytuacji gdzie Draco musi walczyć przeciw swojej miłości. Dobra?
OdpowiedzUsuńWenki życzę i czekam na część II.
Co dalej?! Super rozdział. Ale boli mnie to że się z draco nie pożegnali. A co jeśli jedno z nich zginie?! Wtedy już nigdy nie dowiedzą się co te drugie chciało powiedzieć!! Nie rozumiem. Powinni sobie powiedzieć!! Kiedyś czytałam taką miniaturkę (chyba autorstwa Alex), że było już po wojnie i hermiona "przechadzała" się pomiędzy trupami i tam był draco i ona żałowała że nie odpowiedziała mu że go kocha. Coś za dużo że.. Nieważne. Dobra miniaturka tak btw. Powracając do tematu.. Oby oni przeżyli bo inaczej.. Och niech oni przeżyją!!
OdpowiedzUsuńGENIALNY! Patronus Miony- Smok... Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Weny i zapraszam http://bowszystkocodobre.blogspot.com
OdpowiedzUsuńGeniusz :D Komnata tajemnic kto by pomyślał :D Jezuuu ten rozdział jest cudowny *-* i ten patronus ahhhh :-D Dobra nie wiem.co więcej napisać wiec koncze ;) Weny:D Pozdrawiam,Lili:D
OdpowiedzUsuńpanstwoweasley.blogspot.com
ron-hermiona-draco-dramione.blogspot.com
Rozdział jest wspaniały :) to napięcie przed bitwa mnie rozwala od środka, ale jest genialny ♥ Już się nie mogę doczekać kolejnej części :D
OdpowiedzUsuńhttp://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
Jeeeja! Smok genialny <3 zaraz czytam kolejną część :-) mam pytanie, bo horkruksów u cb nie ma?
OdpowiedzUsuńhttp://avedianhistory.blogspot.com/
Cholibka zaczęło się... Smok jako patronus Hermiony, jak bardzo musi bardzo musi kochać... :) plan musi się udać, MUSI!! :)
OdpowiedzUsuńPozdawiam
~Sandra