niedziela, 1 września 2013

Rozdział 44.1



44.1. A to niespodziewanka, co? Rozdział podzielony na dwie części, żeby wypadł dobrze. Wiem, że w kwestii bitwy ostatecznej oczekujecie ode mnie wszelakich cudów, a one po prostu nie zmieściłyby się w jednym rozdziale ;) Korzystając z okazji, że mamy już wrzesień, pragnę wesprzeć Was mentalnie i dać kopa pozytywnej energii na nowy rok szkolny oraz przypomnieć, że dziś jest ważna data dla Polaków. Jaka, to wszyscy, mam nadzieję, wiemy. 



Blask słońca wdarł się do zamku, jak kulisty piorun, ale prawie nikogo nie wyrwał ze snu – niewiele osób tej nocy w ogóle mogło spać. Szyby we wszystkich pomieszczeniach niemal drżały pod naporem strachu i oczekiwania. Hermiona, gdy tylko doprowadziła się do porządku, zaczęła fizycznie przygotowywać się do walki, ćwicząc ruchy różdżką oraz postawy obronne.
 - Powinieneś już iść – powiedziała cicho, patrząc na ukochanego. Nie odpowiedział. Wiedział, ze tym razem Hermiona ma rację. Na polu bitwy nie będą obok siebie, nie będzie mógł jej obronić ani pomóc.
 - Idź już -  poprosiła, przytulając się do jego ramienia. – Nie chcę, żeby cię tu znaleźli.
 - Wiem. Poza tym zaraz i tak będzie kontrola. Chcą sprawdzić, czy wszyscy są w zamku. – Starał się, by w jego głosie nie dało się wyczuć strachu, bo nie tyle bał się bitwy, co tego, że w pojedynkę nie ma na nią wpływu.
- Draco, ja… chciałabym ci powiedzieć…
 - Nie – przerwał jej. – Mówiłem ci wczoraj, żebyś się ze mną nie żegnała. Nie rób tego i dziś. Nie daj się zabić, Hermiono i nie poddawaj się, choćby sytuacja wydawała się beznadziejna. I jeśli będziesz pewna, że nic się nie da zrobić, ucieknij, nie oglądając się na nikogo. Na mnie też. Jeśli przeżyję, obiecuję, że cię znajdę.
 - Nie zniosę tej niepewności – szepnęła, a głos jej zadrżał. Draco przytulił ją i pocałował w czubek głowy. Za wszelką cenę starał się nie pożegnać z Hermioną. To by oznaczało, że godzi się na los, jakiego chciałby dla nich Voldemort, gdyby wiedział o wszystkim.
 - Wszystko zniesiesz. Bądź dzielna i uważaj na siebie – powiedział i wstał, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
 - Ty też bądź ostrożny. Do zobaczenia po bitwie, Draco. Wierzę, że się uda! – powiedziała, chcąc przekonać i jego i siebie.
Gdy jednak zniknął za drzwiami, a ona została sama w pustym pokoju, nawet ten nikły strzęp spokoju zniknął, jak nocne widmo. Wyjrzała przez okno  i zobaczyła warty śmierciożerców stojących w różnych miejscach. Dranie. Nawet najmniejszym dzieciom nie chcieli dać szansy na ucieczkę. Zacisnęła pięści, czując nienawiść do każdego człowieka, który strzegł w tej chwili Hogwartu przed Zakonem.
 - Hermiono! – do jej pokoju wpadł zdyszany Harry. – Pomożesz nam? Ukrywamy wszystkich najmłodszych w Pokoju Życzeń, żeby…
 - Pokój Życzeń to nie jest dobry pomysł. Jeśli zamek się zawali, nigdy się z niego nie wydostaną. Poza tym śmierciożercy mogą się tam wedrzeć. Szafka zniknięć, nie pamiętasz?
 - Masz rację – powiedział i zaraz bardzo zmarkotniał. – Oni przecież nie mogą walczyć.
 - Oczywiście, że nie. Ale jest w zamku jedno miejsce, do którego śmierciożercy na pewno nie będą umieli wejść, albo nawet nie wiedzą, że istnieje. – Czekała chwilę, aż Harry poskłada te informacje do kupy, co stało się po kilku sekundach.
 - Komnata Tajemnic… No jasne!
 - Właśnie. Zbierz kilka osób, niech zaprowadzą tam wszystkich, którzy nie nadają się do walki. A kiedy już otworzysz komnatę, weź ze sobą Rona i przyjdźcie tu. Musimy porozmawiać. –Potter bardzo szybko uwinął się z tym zadaniem i wrócił, wraz z Ronem do pokoju Hermiony, w którym zatrzasnęli drzwi i usiedli na łóżku. Dobrze wiedzieli, o co chodzi – choć maglowali to już milion razy, musieli jeszcze raz przedyskutować, jak Harry ma sobie dać radę z samym Voldemortem.
 - Więc czekasz, aż Zakon wytłucze jak najwięcej śmierciożerców – mówił Ron – a ci, którzy są w zamku, odetną im drogę do Vodemorta. Wtedy zwabiasz go w  miejsce, gdzie w razie czego dużo ludzi będzie w stanie ci pomóc, czyli do wielkiej sali i tam dochodzi do ostatecznego starcia, rozwalasz go i po sprawie. – Ron mówił to tak niepewnym głosem, że treść zdania wręcz hiperbolicznie nie zgadzała się z tonem, jakim została wypowiedziana.
  - Ale musimy pamiętać, że on też ma swój plan i jeśli coś się nie uda… - zaczął Harry, ale Hermiona wpadła mu w słowo.
 - To my nadal trzymamy się swojego planu. Harry, nie możemy wprowadzać żadnego chaosu, bo się pogubimy. Poza tym Dumbledore na pewno nam pomoże, na pewno ma jakiś sposób…
 - Tylko dlaczego do tej pory go nie znamy! Na dobrą sprawę bitwa może się rozpocząć nawet za kilka minut!
 - Spokojnie, on na pewno wie, co robi . – Siedzieli przez chwilę w ciszy, nasłuchując, jakby się spodziewali, że początek wielkiej bitwy obwieści szkolny dzwon. Dźwięku dzwonu nie usłyszeli, za to potężne huknięcie drzwiami w pokoju Hermiony dotarło do nich bardzo szybko. Wszyscy troje zerwali się na równe nogi wyciągnęli przed siebie różdżki. Ale za drzwiami stała profesor McGonagall z ustami zaciśniętymi w najcieńszą z cienkich linii i błyszczącymi oczami.
 - Czy najmłodsi uczniowie zostali ewakuowani? – spytała. W szoku, w jakim tkwili, stać ich było jedynie na potrząśnięcie głowami. – Doskonale. Potter, profesor Dumbledore kazał przekazać ci następujące instrukcje.
 - Zaraz – zawołał Ron, wysuwając się nieco naprzód. – Skąd mamy wiedzieć, że to na pewno pani? Śmierciożercy mogli…
 - Jestem bardzo zaskoczona, że tylko pan Weasley wykazał się taką trzeźwością umysłu, by mnie sprawdzić, panno Granger i panie Potter. Proszę – potem skoncentrowała się mocno i po chwili siedziała przed nimi bura kotka z ciemnymi obwódkami wokół oczu. Gdy profesorka wróciła do swojej normalnej postaci, trudno nie było poczuć przed nią respektu. Zacięcie widoczne na jej twarzy i pewność brzmiąca w głosie sprawiały, że wszyscy czuli się gotowi do walki.
 - Więc jakie instrukcje miała mi pani przekazać?
 - Po pierwsze – masz pozostać w ukryciu najdłużej, jak to możliwe i, oczywiście nie dać się zabić. Po drugie – Zakon przybędzie od bramy głównej, kiedy śmierciożercy wejdą już na teren Hogwartu, tak, by możliwe było zaatakowanie ich od tyłu. Voldemortowi zależy na zachowaniu sił, więc przybędzie, jako jeden z ostatnich, dlatego niech żadne z was nie wyrywa się niepotrzebnie. I najważniejsze – Granger i Weasley swoją obecnością mają mu wskazać fałszywe miejsce twojego pobytu, a więc wieżę astronomiczną.
 - Co?! – wrzasnął Harry.  – Nie pozwolę, żeby byli przynętą dla Voldemorta!
 - Bez dyskusji! Będą mieli odpowiednią ochronę, a ty ruszysz do wieży dopiero wtedy, gdy wyczujesz obecność samego Voldemorta. Czy to jasne?
- Tak, jasne, ale przecież mieliśmy swój plan, wszyscy byli przygotowani na coś innego i teraz nie ma już czasu, żeby…
 - Na szczęście jest jeszcze kilku bystrych Gryfonów, takich, jak choćby panna Weasley, którzy byli ze mną w stałym kontakcie. Zabroniłam jej wprawdzie wam o tym mówić, dla bezpieczeństwa przedsięwzięcia, rzecz jasna, ale znam wasz plan i uważam, że jest na tyle dobry, że wypali bez waszej obecności. To wszystko i… - urwała, zamierając, jak kamienny posąg. Jej twarz w jednej chwili zmieniła kolor na śnieżnobiały, a zwrócona była w kierunku okna. – Wielkie nieba… - wyszeptała McGonagall. Harry, Ron i Hermiona również spojrzeli w tamtą stronę. Nad Hogwartem połyskiwał wielki, zielony Mroczny Znak.
 - Zaczęło się – powiedziała Hermiona, czując, jak serce zaczyna tłuc jej się w okolicy krtani. Nawet nie zauważyli, jak McGonagall wystrzela szybko kilka patornusów, które pomknęły gdzieś z wiadomościami.
 - Ruszcie się!  - ryknęła na nich. – Granger, Weasley, do wieży astronomicznej, natychmiast! Ostrzeżcie wszystkich, których możecie i niech zrobią to wszyscy inni. A tobie, Potter, zaraz wyjaśnię całą resztę. Do roboty, już! – Nie było więc nawet czasu, by się uścisnąć, by dodać sobie otuchy. 
 - Harry – pisnęła histerycznie Hermiona, wpatrując się w przyjaciela i chwytając jego dłoń. Bała się, że to ostatni raz, gdy widzi go żywego.
 - Musimy iść – Ron pociągnął ją za rękę, choć i jemu bardzo trudno było oderwać wzrok od przyjaciela.
Hermiona nie zdawała sobie sprawy, co się właśnie wokół nich dzieje. Prawie nie dostrzegała, jak na wieść o tym, że bitwa się zaczęła, wszyscy zaczęli wpadać w panikę, jak biegli przez opustoszałe korytarze, czując przenikliwe kłucie w płucach, jak wspinali się na wieżę, a potem patrzyli, jak setki czarnych płaszczy wlatują na teren Hogwartu, celując zaklęciami we wszystko, co żyło. Jakby zza ściany słyszeli te huki i jakby zza mgły widzieli sypiące się zewsząd szkło szyb. Raz w ostatniej chwili wyczarowali zaklęcie tarczy, bo śmierciożerca rzucił w nich jakąś klątwą. A jednak plan się powiódł, bo gdy tylko dostrzegł, kim są, zaczął wrzeszczeć i wskazywać na nich palcem komuś, kogo nie mogli dostrzec.
 - Gdzie ten przeklęty Dumbledore! – ryknął Ron i właśnie w tej chwili przez bramę Hogwartu wpadły świetliste, białe smugi roztrącające latającymi grotami zaklęć czarne postacie. I nagle zrobiło się przeraźliwie zimno, niebo jakby poczerniało, powietrze zgęstniało tak, że trudno im było złapać oddech.
 - Ron! – krzyknęła Hermiona, natychmiast odwracając się w kierunku, z którego dochodził straszliwy, lodowaty, świszczący oddech. Z różdżki Rona wznosił się ledwie dostrzegalny srebrny promień, a co najmniej dziesięciu dementorów wkradło się już na wieżę. Hermiona wycelowała w nich swoją różdżkę.
 - Expecto Patronum! – wrzasnęła, ale była tak przerażona, że żadna szczęśliwa myśl nie mogła wypełnić jej jaźni. – Expecto patronum! – Spróbowała raz jeszcze, zdecydowanie słabszym głosem niż poprzednio. Para wstrętnych, pokrytych liszajami łap zacisnęła się na jej gardle. Kilka sekund później usłyszała własne wrzaski, obraz samej siebie, gdy była torturowana, a krew ściekała po jej umęczonym ciele. Potem znów widziała nad sobą płaczącą Ginny, wycierającą krew z jej twarzy, pożegnanie z Harrym, potem pożegnanie z Draco. Widziała go jak odchodzi, czuła towarzyszący temu strach. Jednak gdzieś w jej głowie znajdował się widok Harry’ego, Rona i Ginny, ich wspólnych wakacji w Norze, uściski jej rodziców, uśmiech Dracona, bezpieczeństwo, jakie czuła przez te wszystkie lata w Hogwarcie. Przed oczami migały jej urywki z jej życia, setki twarzy, uśmiechających się do niej, a wśród nich ciągle pojawiała się ta jedna, najważniejsza. Twarz chłopca o pięknych oczach i platynowych włosach.
Gdy stać ją było już tylko na jeden oddech, ostatkiem sił chwyciła za różdżkę.
 - Expecto patronum – zawołała na tyle głośno, na ile pozwoliły jej zaciśnięte na gardle ręce. I wtedy z jej różdżki wystrzelił patronus, jednak z całą pewnością nie była to mała, świetlista wydra. Nie mogła jej zobaczyć, bo nawet gdy dementor ją puścił, jej oczy pozostały zamglone. Patronus przeganiał wszystkich dementorów, rozkładając olbrzymie skrzydła i zionąc  jasno płonącym ogniem. Smok. Jej patornus przybrał postać smoka. Chyba wiedziała, dlaczego. Lodowate zimno ustąpiło.
 - Ron, wstawaj. Nic ci nie jest? – podeszła do przyjaciela i pomogła mu wstać. Był osłabiony, ale ustał w pionie.
 - Już w porządku. Co to było, ten smok? Twój patronus to przecież wydra… - Ale nie było czasu na wyjaśnienia. Iskry zaklęć sypały się z nieba niczym deszcz. Prawdziwa bitwa dopiero się rozpoczęła.
C.D.N.

10 komentarzy:

  1. O Boże! Emocjonujący rozdział!
    Smok - patronus. Napewno robi lepsze wrażenie od wydry, ale też wszyscy wiemy co to oznacza :)
    Nieciepliwie czekam na drugą część!
    Odiumortis.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku :o genialnie :D
    Patronus Hermiony to smok, czyli że to.... MIŁOŚĆ :D :3
    Czekam na 2 część z niecierpliwoscią

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zdumiona twoją kreatywnością. Kto by pomyślał o komnacie tajemnic? No kto? To jest historia, do której żaden blogowicz się nie odnosi. Prawie żaden ... a patronus Hermiony? smok? To jest ... miłość! :) Aż dreszcz przechodzi po moich plecach, jak sobie tylko wyobrażę, co się tam dzieje. A wyobrażam sobie łatwo, dzięki twoim opisom :) Jesteś wspaniała!
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już myślałam, że jakimś cudem Draco im pomoże! Tylko proszę, w następnym rozdziale nie stwarzaj sytuacji gdzie Draco musi walczyć przeciw swojej miłości. Dobra?
    Wenki życzę i czekam na część II.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co dalej?! Super rozdział. Ale boli mnie to że się z draco nie pożegnali. A co jeśli jedno z nich zginie?! Wtedy już nigdy nie dowiedzą się co te drugie chciało powiedzieć!! Nie rozumiem. Powinni sobie powiedzieć!! Kiedyś czytałam taką miniaturkę (chyba autorstwa Alex), że było już po wojnie i hermiona "przechadzała" się pomiędzy trupami i tam był draco i ona żałowała że nie odpowiedziała mu że go kocha. Coś za dużo że.. Nieważne. Dobra miniaturka tak btw. Powracając do tematu.. Oby oni przeżyli bo inaczej.. Och niech oni przeżyją!!

    OdpowiedzUsuń
  6. GENIALNY! Patronus Miony- Smok... Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Weny i zapraszam http://bowszystkocodobre.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Geniusz :D Komnata tajemnic kto by pomyślał :D Jezuuu ten rozdział jest cudowny *-* i ten patronus ahhhh :-D Dobra nie wiem.co więcej napisać wiec koncze ;) Weny:D Pozdrawiam,Lili:D
    panstwoweasley.blogspot.com
    ron-hermiona-draco-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jest wspaniały :) to napięcie przed bitwa mnie rozwala od środka, ale jest genialny ♥ Już się nie mogę doczekać kolejnej części :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeeeja! Smok genialny <3 zaraz czytam kolejną część :-) mam pytanie, bo horkruksów u cb nie ma?

    http://avedianhistory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Cholibka zaczęło się... Smok jako patronus Hermiony, jak bardzo musi bardzo musi kochać... :) plan musi się udać, MUSI!! :)
    Pozdawiam
    ~Sandra

    OdpowiedzUsuń